TIR

TIR :Transports Internationaux Routiers: będąc precyzyjnym.

Facet pochodzi z Żywca obok Bielska-Białej. Góral. Szczyty są fakturą jego DNA, dlatego jego historia jest prawdziwym motywem Wydeptanej Drogi Do Wiarygodności. Właściwie – wyjeżdżonej drogi do doskonałości.

Opowiada Pan Henryk, kierowca.

Są takie chwile w życiu, które pamięta się przez wiele lat. Nie przynoszą one korzyści majątkowych i nie mają nic wspólnego z polityką czy patriotyzmem. Są to chwile, w których człowiek doznaje ludzkiej życzliwości. Zwyczajnie, tak po prostu.

Jazda tirem zawsze była dla mnie dużym wyzwaniem. Dużym to zbyt małe słowo. Powiedzmy, że olbrzymim. Bez przerwy zadawałem sobie pytania rodzaju: Czy sprostam dużej odpowiedzialności? Czy zarobię na rodzinę nie przynosząc wstydu i strat finansowych dla pracodawcy?

Na teren Wielkiej Brytanii wjechałem po raz drugi – sam. Wcześniej byłem dwa razy ale z kolegą. Tak zwana podwójna obsada. Lewostronny ruch, płynność jazdy, punktualność dojazdu do celu i przy tym chęć pokazania brytyjczykom, że polak nie jest dla nich zawadą na drodze. To były dla mnie wyzwania. O tym myślałem siedząc za kierownicą.

Godziny przedpołudniowe. Jestem w Dover skąd skierowałem się na obwodnicę M25 aby dotrzeć do Worcester Park na ulicę Cheam Common Rd. Stąd zjechałem na ulicę Farm Way. Świeciło słońce. Pruszył drobny śnieg. Gdy wjeżdżałem na M25 opady śniegu się zwiększyły. Zaplanowałem zjazd z obwodnicy numerem 8 lecz gdy zbliżałem się do tego zjazdu dostrzegłem że jest zamknięty. Policjant stojący przy zjeździe kazał jechać dalej. Wpadłem w lekkie zakłopotanie i nie wiedziałem co robić dalej. Spojrzałem na nawigację czy aby kolejny zjazd pozwoli dojechać mi do celu. Nr 9 pozwoli. Był otwarty ale był też porządnie zasypany. Dużymi koleinami pełnych śniegu, ja i kilka innych tirów wjechaliśmy na drogę A253. Jedziemy bardzo wolno. Po obu stronach las. Nagle stop. Stoimy. Jeden za drugim. Wysiadłem i zobaczyłem przed małą miejscowością małe wzniesienie, w połowie którego stał jeden z tirów i korzystał z pomocy miejscowego traktora. Próbował wyjechać ze śliskiej jezdni. Nasz lewy pas prowadził na to kręte wzniesienie. Kierowcy dużych samochodów nie mogli sobie z nim poradzić. Rozpędzali się po kolei próbując wjechać na górę. Śnieg nie chciał przestać padać. My czekamy. Z kabiny widać było jak traktor pomaga śmiałkom. Dzięki temu szlak został trochę przetarty do samego asfaltu. Inni wolno, trochę z poślizgami jakoś podjeżdżali pod tą górę. Ja miałem lekki samochód i przyczepność kół nie była dobra. Zostałem na drodze sam. Po dwóch godzinach stania w bezruchu podjeżdża do mnie samochód policyjny. Podchodzą i pytają – Dlaczego Pan stoi? Jakieś problemy z autem? Wytłumaczyłem, że nie mogę wjechać na to wzniesienie, i że tylko jakbym mógł się rozpędzić, a na tym pasie nie jest to możliwe to bym dał radę. Drugi, przeciwny pas byłby do takiego manewru idealny, jednak jest w ciągłym ruchu. Chwilę się zastanowili. Nagle jeden z nich mówi: Ja pojadę na szczyt, zatrzymam ruch a ty się rozpędzisz na drugim pasie i wjedziesz na górę. Podziękowałem. Wsiadając pomyślałem: To nie możliwe. Modliłem się aby się udało. Wziąłem rozpęd i wjechałem! Na szcycie lekko zwalniając uchyliłem szybę i głośno podziękowałem. Właściwie, to krzyczałem słowami podziękowania. Pomachałem im a oni odmachali. Widziałem na ich twarzach szczery uśmiech. Cieszyli się, że mogli mi pomóc. Wtedy wiedziałem, że nie kłamali ci, którzy mówili o angielskich policjantach że chętnie pomagają. Doświadczyłem czegoś, czego nie doświadczyłbym na polskich drogach. Byłem szczęśliwy.

Na Cheam Common Rd. wjechałem dopiero po południu. U zbiegu ulic Cheam Common Rd. i Farm Way stał duży budynek byłej szkoły, w którym mieściła się firma do której przywiozłem duże rolki folii. Właściciele firmy poprosili mnie abym wjechał w Farm Way i po 200 metrach skręcił w szkolną dużą bramę. Wjechałem w uliczkę ale gdy skręciłem w stronę bramy dotarło do mnie ile na podwórku jest śniegu. Nie mogę tam wjechać – pomyślałem. Farm Way to mała, wąska uliczka z niedużymi domkami. Lewa i prawa strona była pełna zaparkowanych samochodów osobowych. Zatrzymałem się i z kabiną skręconą pod kątem 90 stopni w stronę bramy zatarasowałem całą uliczkę. Rozładunek. Pomogę rozładować aby tarasowanie tej uliczki było jak najkrótsze – pomyślałem. Skończyłem o 19.30 i nikt z mieszkańców nie złorzeczył, nikt nie wzywał policji, nie jęczał, nie patrzył na mnie krzywo. Dostałem łopatę od właścicieli firmy abym mógł odgarnąć sobie śnieg i lód spod kół. Abym wycofał bez poślizgu.

Brama się zamknęła. Przez następne 30 min próbowałem wyjechać. Ciężarówka obsuwała się w stronę zaparkowanych samochodów. Wpadałem w panikę. Co będzie rano? Jak ludzie wyjadą do pracy? Czy nie uszkodzę któregoś z zaparkowanych aut? Ruszałem powoli do przodu i znowu wstecz. TIR wciąż uciekał mi na boki. Wysiadłem. Po nieudanych próbach menewrowania postanowiłem ułożyć tektury i deski pod koła. Zawziąłem się, że odśnieżę sam te 200 m do Cheam Common Rd. Do głównej drogi. Wolno, metr po metrze, kawałek po kawałku. Łopata trzeszczała i hałasowała niemożliwie. Pot lał mi się po twarzy. – Przecież jestem z gór, DLATEGO DAM RADĘ!

Po godzinie 20.30 zaczęli do mnie podchodzić pierwsi mieszkańcy. Od starszego Pana dostałem kawę z mlekiem w termosie. Jakaś Pani dała mi kanapki. Inni zaczęli wołać mieszkańców z okolicznych domów prosząc o pomoc. Po 22.00 było obok mnie około dwunastu osób. Był student, który radził by włączyć blokadę kół, dzieci i dorośli. Wszyscy pomagali układać łańcuchy, wielu cięło lód metr po metrze. Z lodem walczyła nawet niepełnosprawna dziewczynka w wieku około 13 lat! Wymienialiśmy się łopatami, przynosili z domów kartony. Własnym oczom nie wierzyłem. Gdzie ja jestem? Czym sobie zasłużyłem na taką pomoc? Dlaczego policja mnie nie ściga? Była północ kiedy wyjechałem tyłem na Cheam Common Rd. Ustawiłem samochód przy lewym krawężniku. Z gardeł tych wszystkich ludzi wybuchł jeden wielki okrzyk radości. Wysiadłem. Byłem wzruszony.

Podszedłem do całej grupy. Zapadła cisza, tak jakby wiedzieli że chcę coś powiedzieć. Ze łzami w oczach powiedziałem, że wszystkim bardzo dziękuję. Powiedziałem, że jak wrócę do kraju to opowiem tą historię wszystkim swoim znajomym aby wiedzieli, że anglicy mają wielkie serca. Z każdym z osobna się uściskałem. Patrzeliśmy sobie w oczy i widziałem, że są zadowoleni. Ktoś nawet dał mi kilka funtów na skromny posiłek. Długo machaliśmy do siebie gdy odjeżdżałem. – Dziękuję Ci Anglio! – Tak na prawdę krzyczałem. Krzyczałem z radości i wdzięczności. To były moje prywatne, bardzo mocne przeżycia.

W drodze powrotnej do Dover, zatrzymałem się na chwilę w wąskiej zatoczce obwodnicy M25. Podjechał wóz policyjny. Zapytali co robię. Odpowiedziałem – “pauzuję”. Wtedy usłyszałem, że zatrzymywać się tutaj nie wolno. Dwa kilometry dalej jest parking, żebym tam się udał. Gdzie ja jestem? – pomyślałem. – U mnie w kraju już dawno zamiast takiej rady dostałbym pewnie mandat.

Do dzisiaj mam mały termos po kawie. Pamiętam oczy i twarze tych niesamowitych ludzi z małej uliczki, którzy nie zostawili mnie samego w nieszczęsciu.

 

Henryk, Warszawa 2008

Wielu z was może uznać tę historię za ckliwą. Prawdziwy kierowca TIR’a to z natury prawdziwy twardziel radzący sobie w każdej sytuacji z każdym problemem.  Lecz tu nie chodzi o byciu twardzielem, lecz o umięjętność dostrzegania dobra i wskazywanie na jego obecność. Każda taka historia, która wymazuje z naszej świadomości teorie dotyczące granic i podziałów, kreśli wyraźne i zrozumiałe plany ponadnarodowej solidarności. Dobrze jest pozostawać bezustannie otwartym na zwykłą ludzką życzliwość, szukać dobra wszędzie tam gdzie się jego obecności zupełnie nie spodziewamy. Tylko wtedy nasze doświadczenia staną się symbolem niesmiertelnej, godnej naśladowania Wydeptanej Drogi Do Wiarygodności.

WDDW Polska

 

 

, , , , , , , , , , , , , , , , , ,